poniedziałek, 9 maja 2011

Teraz będzie o wężu

Niedaleko naszego osiedlowego placu zabaw jest ścieżka, prowadząca wokół łączki tak małej, że na jej obejście wystarczy 400 kroków (krokomierz to moje nieodłączne akcesorium). Czasami na łączce można zobaczyć króliczki i niektórzy rodzice zabierają tam dzieci na spacer.

My się tam wybraliśmy, żeby zrobić zdjęcia jaszczurkom. Po raz pierwszy z aparatem i od razu się nam „poszczęściło” - zobaczyliśmy węża, który właśnie przechodził przez dróżkę.
Cóż za fascynujące spotkanie! Okropne i pociągające zarazem.

W domu pokazałam zdjęcia mężowi. Jego komentarz: „Dlaczego go nie zabiłaś???” „A co, miałam się na niego z kamieniem rzucić?” „Nie, patykiem go!” O kij trudno, drzew dużo w pobliżu nie ma... Może następnym razem zamachnę się na węża sandałem? Albo sobie jakąś dzidę wystrugam?
A tak serio, to lubię zwierzęta i nie mam ochoty ich bez powodu tępić. Nie wspominając już o moich marnych szansach na wygraną.

Jedna z naszych osiedlowych mam przeszukała internet i zidentyfikowała gada: okazało się, że to lancetogłów królewski kalifornijski („królewski” dlatego, że zjada inne węże, w tym grzechotniki), dla człowieka niegroźny. Dzieci więc nadal mogą biegać bez butów.

Tylko mój synek nie za bardzo chce się teraz wybierać na przechadzki wokół króliczej łączki...


2 komentarze:

  1. O, a wąż coś chyba właśnie zjadł? My tu też mamy blisko las, ale raczej tam nie chodzę bo żmij pełno... I kleszczy. Kleszcze są chyba gorsze. Pozdrowienia dla rodzinki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale ten wąż nie był w żadnym lesie, tylko na ścieżce obok placu zabaw.

    OdpowiedzUsuń