Przyznaję, że to pierwszy tego rodzaju przewodnik, z jakim się zetknęłam. I nie tylko dlatego, że wydany został w formie e-booka. Jest to raczej spis atrakcji Nowego Jorku (a konkretnie: Manhattanu). Nie znajdziemy tu więc informacji o noclegach.
Jak sam tytuł sugeruje, książka wymienia 101 miejsc, które, według autorów, warto zobaczyć. Znajdziemy tu zakątki, o których słyszał pewnie każdy, jak i te mniej znane. Zostały one wypunktowane, opisane w kilku zdaniach i opatrzone zdjęciem. Pod każdym rozdzialikiem znajdziemy też adres z informacją o dojazdach, ceny wstępu, godziny otwarcia oraz stronę internetową. Na każdą atrakcję przypadają dokładnie dwie strony; przewodnik jest przejrzyście zorganizowany.
Książka dla tych, którzy chcą zobaczyć miasto, zrobić zdjęcia i powiedzieć: tu byłem. Także dla tych, którzy ze spisu atrakcji wybiorą te najbardziej dla siebie interesujące, a potem wyszukają więcej informacji na podanej stronie internetowej - wystarczy kliknąć (strony w języku angielskim).
Nie recenzowałam wcześniej książki nie fikcyjnej, ale w takich pozycjach oczekuję zapięcia wszystkiego na ostatni guzik. Chcę się czegoś dowiedzieć i chcę wierzyć, że autor jest dokładny. Dlatego każde niedociągnięcie tekstu podważa, moim zdaniem, autorytet pisarza. I tu od razu wada: książka nie została zaopatrzona w notki biograficzne. Nawet w internecie nie znalazłam wiele o Anecie Radziejowskiej i Marku Rygielskim. Ot, dwójka ludzi postanowiła sobie napisać przewodnik. Żartuję, ale przecież na temat autorów nie ma informacji. Gdzie mieszkają i co daje im autorytet, żeby napisać taką książkę?
Brakuje mi też wstępu i wiadomości o motywacji autorów. Dlaczego książka powstała? Dlaczego jest wyjątkowa? Co wnosi nowego? Dlaczego ta, a nie inna?
Tu od razu przechodzi się do sedna; może to i dobrze? Trudno napisać tak krótki przewodnik po tak wielkim mieście, ale ja jestem jednak przyzwyczajona do takich podstawowych informacji.
Autorzy nie są pisarzami, co dostrzec można od pierwszej strony. Język jest nieformalny, napisany nawet zbyt luźnym stylem. Są nawet buźki :). Tekst stoi na granicy książki i wpisu internetowego. Może to celowy zamysł?
Nie wiem, jak powiększyć mapki zamieszczone na pierwszych stronach przewodnika. Na moim ekranie są one nieczytelne, czyli nieprzydatne. Przyznaję jednak, że nie jestem specem od komputerów, więc na razie nikogo nie będę obarczać winą.
Największą zaletą książki jest jej obfitość w zdjęcia. Szkoda tylko, że też są niewyraźne. Wolałabym nawet, żeby były kolorowe. Nowy Jork jest przecież tak barwny!
Nie podobają mi się błędy w przewodniku. Tekstu jest przecież tak niewiele, można się było postarać. Po jakimś czasie błędy interpunkcyjne rażą i męczą przy czytaniu. Czytelnik nie powinien zgadywać, co autorzy mieli na myśli. Przecinki są ważne!
Ponadto autorzy używają słów, które w języku polskim nie występują (czy istnieje "natywna" muzyka?). Literówki, jeszcze raz interpunkcja, niekonsekwencja w nazewnictwie, a nawet błędy merytoryczne ("w XVII wieku jej gościem był George Washington" - hmm... on się wtedy nawet jeszcze nie urodził).
Możliwe, że autorzy mieszkają za granicą - wiadomo, wtedy trudniej utrzymać czystość językową. Jeżeli odbiorcą jest jednak polski czytelnik, polecam zainwestować w profesjonalnego korektora tekstu.
Przyznaję, że spodziewałam się czegoś innego: miałam rozsiąść się wygodnie przy herbacie i przenieść myślami do Nowego Jorku. Chciałam przyjemnej lektury, napisanej z polotem. Niestety, rozczarowałam się. Muszę jednak przyznać, że, jeżeli pojadę kiedyś do Nowego Jorku, z przewodnika skorzystam. Już nawet zapisałam sobie w pamięci miejsca, które muszę zobaczyć, za co jestem wdzięczna autorom.
Cieszę się także, że stałam się posiadaczką e-booka. Miałam zamiar rozeznać się w terenie i zacząć czytać książki w wersji elektronicznej, ale, znając moją ostrożność i niepewność, zajęłoby mi to trochę czasu. Kocham papier!
Ocena: 3/6
Przewodnik wygrałam w konkursie nakanapie.pl - dziękuję!
Błędy w książkach je dyskwalifikują! Ludzie coraz rzadziej przykładają wagę do poprawności językowej. Cieszę się, że nie tylko mnie to razi! ;)
OdpowiedzUsuńAch, my pedanci! ;-)
OdpowiedzUsuń