Zajęcie pisarza wydawało mi się kiedyś niezwykle pasjonujące, wręcz romantyczne. Biurko pod oknem, a po drugiej stronie morze... Albo stolik w kawiarni, do tego herbata z cytryną...
Nic, tylko pisać.
Nie przypuszczałam chyba nigdy, jak trudno jest tak "tylko" pisać. Zaledwie słowo pojawi się na papierze, uświadamiam sobie, że nie to miałam na myśli. Zaczynam więc jeszcze raz, ale wychodzi gorzej.
Wydawałoby się, że skoro myślę, potrafię też pisać; dlaczego te dwie czynności są od siebie tak oddalone?
Czytam poradniki dla pisarzy; czytam literaturę piękną; czytam nawet przereklamowane powieści. Im więcej czytam, tym bardziej uświadamiam sobie, jak kiepsko piszę. Czy to rozpoznanie można odebrać jako dobry znak? Czy może moje wypociny nie są warte zachodu?
Zawisły nade mną ołowiane chmury, a ja, czekając na deszcz, piszę...
;)
OdpowiedzUsuńKiedy pisarz zdaje sobie sprawę ze swojej nieudolności ma szansę doskonalić się i ulepszać swoje dzieła. Gorzej, gdyby popadł w pychę i samozadowolenie. Także jesteś na dobrej drodze, tylko bez przesady z tym przygnębieniem, bo będziesz pisać same dramaty ;)
Gdybym ja tylko miała w ogóle jakieś dzieła do poprawy! Nie obraziłabym się też na dobry dramat. ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!