niedziela, 17 kwietnia 2011

"I, Alex Cross", James Patterson

Jako że ostatnio moją lekturą są głównie książki dla dzieci, postanowiłam odreagować i zaopatrzyć się w porządny thriller. Nie czytałam jeszcze żadnej powieści Pattersona, a nazwisko znane, więc wybrałam “I, Alex Cross”. Z okładki wynika, że to bestseller na liście New York Timesa, opis też wydaje się wciągający. Był to zakup spontaniczny; nie miałam okazji zapoznać się wcześniej z żadną krytyką. Dostałam nauczkę.

“I, Alex Cross” to szesnasta pozycja serii z tytułowym detektywem. Niestety, nie zachęciła mnie ona do zapoznania się z pozostałymi. Nie rozumiem także, dlaczego autor wybrał taki tytuł. Książka rzeczywiście jest o Alexie Crossie, ale przecież cała seria jest o nim.

Bohaterem jest więc Alex Cross, detektyw policji w Waszyngtonie, DC, który w dniu swoich urodzin zostaje poinformowany o znalezieniu szczątków swojej bratanicy, Caroline. Jej ciało zostało zmielone i tu uwaga: książka nie dla ludzi o słabym żołądku. Detektyw angażuje się w śledztwo emocjonalnie. Okazuje się, że ofiar może być więcej, problemy piętrzą się, a sprawę ciągle ktoś próbuje utrudniać, ale nie do końca wiadomo, kto.

Wątek morderstw przeplata się z chorobą Nany Mamy, babci Alexa, która a to ląduje w szpitalu, a to dostaje zawału serca, a to zapada w śpiączkę. Jednym słowem - utrudnia pracę detektywa, który spędza zdecydowanie za dużo czasu przy jej łożu boleści. Dlaczego autor przeznaczył prawie połowę książki na przesłodzone i nic nie wnoszące życie rodzinne? Żeby zwolnić tempo i dać odetchnąć czytelnikowi?
Patterson przesadził w dwie strony: rozdziały są niezwykle krótkie i akcja rzeczywiście pędzi na łeb, na szyję, że pogubić się można (i przez to właśnie łamie sobie kark). Jednak za każdym razem, gdy na scenę wkracza 90-letnia Nana, myślałam, że usnę z nudów.

Język w książce jest tak prosty, że dziecko mogłoby ją przeczytać, gdyby oczywiście nie treść. Patterson opisuje sceny seksualne i przemoc sugestywniej niż wszystkie inne, które to potraktował niezwykle powierzchownie. Ponadto autor używa zbyt dużo skrótów, w których połapać się nie można. Chyba jedyne, co brzmiało znajomo, to FBI i SWAT, więc resztę zaczęłam po prostu ignorować.

W książce panuje chaos. Rozdziały są ze sobą zbyt luźno powiązane. Nie wiadomo, kim są panoszące się na kartach postacie trzecio- i czwartoplanowe, które giną tak szybko, jak się pojawiają. Po prostu statyści, bladzi i niewyraźni; nawet nie zdąży nam się zrobić ich żal.
I kim jest osoba, od której się wszystko zaczęło - Johnny Tucci? Co ma wspólnego z całą aferą? Okoliczności odkrycia ciała Caroline pozostają niewyjaśnione i naciągane. Dlaczego nie zakopano po prostu jej szczątków w lesie, obok innych?

Liczyłam na to, że będę kibicować detektywowi w śledztwie i razem z nim tropić Zeusa (mordercę-wariata), ale się przeliczyłam.
Najgorsze jest jednak to, że w ogóle nie dochodzi do konfrontacji między Zeusem a głównym bohaterem! Czy może być coś bardziej rozczarowującego? Detektyw Cross niby taki zapracowany, ale jakoś tak nie na tropie. Czytelnik nie może na własną rękę szukać mordercy; Zeus pojawia się dopiero na samym końcu książki i jego tożsamość zostaje podana nam na tacy. Tuszowanie całej afery aż niewiarygodne. Dlaczego w takim razie nie iść na całość i nie spróbować pozbyć się samego Alexa? Przecież wszyscy świadkowie zostają wymordowywani bez litości? Ba! Nawet ścigani poza granicami kraju!

Zamieszanie, zamieszanie, ale jakoś na końcu Dobro wygrywa. Jakoś.
Wspomnę jeszcze, że w ostatnim rozdziale Alex odbiera telefon - rozmówcą okazuje się być jego największy przeciwnik, niejaki Mastermind. Miało to pewnie wzbudzić w czytelniku apetyt na kolejną porcję Alexa Crossa, ale ja nie mam zamiaru znowu przeżywać mdłości.
Przykro mi, ale największą zaletą książki było to, że niezwykle szybko dobrnęłam do jej końca.

Jeśli ktoś szuka dobrego dreszczowca, niech szuka dalej. Wydaje mi się, że thriller ten został napisany w dwa tygodnie i opublikowany tylko dlatego, że autor wyrobił sobie wcześniej nazwisko.

Ocena: 2/6

2 komentarze:

  1. Super! Świetna recenzja! :) Powinni ją zamieścić w tym NYT, ha ha :D Oby było więcej takich recenzentów, którzy piszą szczerze o książce a nie po to, by zmamić klientelę i nabić sobie "best seller"...
    Czekam na następną skomentowaną książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. :-)
    Jeśli ktoś uwielbia Pattersona i koniecznie chce książkę przeczytać, polecam udać się do biblioteki. Ale w Polsce chyba jej (jeszcze?) nie przetłumaczono. Cóż za strata...

    OdpowiedzUsuń