Niedaleko naszego osiedlowego placu zabaw jest ścieżka, prowadząca wokół łączki tak małej, że na jej obejście wystarczy 400 kroków (krokomierz to moje nieodłączne akcesorium). Czasami na łączce można zobaczyć króliczki i niektórzy rodzice zabierają tam dzieci na spacer.
My się tam wybraliśmy, żeby zrobić zdjęcia jaszczurkom. Po raz pierwszy z aparatem i od razu się nam „poszczęściło” - zobaczyliśmy węża, który właśnie przechodził przez dróżkę.
Cóż za fascynujące spotkanie! Okropne i pociągające zarazem.
W domu pokazałam zdjęcia mężowi. Jego komentarz: „Dlaczego go nie zabiłaś???” „A co, miałam się na niego z kamieniem rzucić?” „Nie, patykiem go!” O kij trudno, drzew dużo w pobliżu nie ma... Może następnym razem zamachnę się na węża sandałem? Albo sobie jakąś dzidę wystrugam?
A tak serio, to lubię zwierzęta i nie mam ochoty ich bez powodu tępić. Nie wspominając już o moich marnych szansach na wygraną.
Jedna z naszych osiedlowych mam przeszukała internet i zidentyfikowała gada: okazało się, że to lancetogłów królewski kalifornijski („królewski” dlatego, że zjada inne węże, w tym grzechotniki), dla człowieka niegroźny. Dzieci więc nadal mogą biegać bez butów.
Tylko mój synek nie za bardzo chce się teraz wybierać na przechadzki wokół króliczej łączki...
O, a wąż coś chyba właśnie zjadł? My tu też mamy blisko las, ale raczej tam nie chodzę bo żmij pełno... I kleszczy. Kleszcze są chyba gorsze. Pozdrowienia dla rodzinki!
OdpowiedzUsuńAle ten wąż nie był w żadnym lesie, tylko na ścieżce obok placu zabaw.
OdpowiedzUsuń